Langkawi naszymi oczami

Nie wiem czy też tak macie ale ja jestem zdania, że wszystkiego trzeba spróbować na własnej skórze. Już nie jeden raz przekonałam się, że miejsca które mają wiele niepochlebnych opinii mimo wszystko kryją w sobie coś, czym można się zauroczyć. Wszystko zależy od tego jak szukamy, czego szukamy i przede wszystkim kiedy.

Dziś zabieram Was na Langkawi.

Langkawi to archipelag stworzony z 99 (tą liczbę zapamiętałam z wyjazdu, natomiast w sieci podają również liczbę 104 lub 105) wysp leżących nad morzem Andamańskim przy wschodnim wybrzeżu Malezji. Największą z nich i najbardziej ucywilizowaną jest Pulau Langkawi którą odwiedziliśmy. Wyspa objęta jest strefą wolnocłową, ze względu na niewielką odległość od granicy z Tajlandią. Interior wyspy to zarówno pola ryżowe jak i góry pokryte gęstą dżunglą. Wybrzeże zajmują białe piaszczyste plaże. Jest tu też bardzo dobrze rozwinięta baza sportów wodnych, głównie przy najbardziej popularnej plaży Pantai Cenang. Jeśli jednak ktoś nie lubi spędzać czasu w jednym miejscu i zdecyduje się eksplorowanie terenów położonych poza miasteczkiem jest szansa że odkryje dużo ciekawsze, niezrażone jeszcze masową turystyką miejsca.

Langkawi naszymi oczami

Nasza podróż po Malezji miała miejsce w okresie przejściowym między porą deszczową i suchą na wybrzeżu wschodnim oraz podczas pory deszczowej na wybrzeżu zachodnim. Wszystko to sprawiło, że mieliśmy niewielkie pole do popisu jeśli chodzi o wybór wyspy którą odwiedzimy. Na wschodnim wybrzeżu Malezji jest ich niewiele: wyspa Penang, Pangkor oraz Langkawi. Zależało nam zarówno na zwiedzaniu jak i na możliwości poświęcenia kilku dni na plażowy chill z kokosem i eksplorowanie pięknych widoków. W rezultacie padło na połączenie Langkawi + Penang, ze względu na bliskość tych wysp i możliwość dostania się promem z jednej na drugą.

Po bardzo intensywnym czasie w Kulala Lumpur i Singapurze, wsiedliśmy w samolot i wylądowaliśmy na Langkawi. Widoki z samolotowego okna były nieziemskie. Mnóstwo małych wysepek otoczonych turkusową wodą, długie plaże i góry. Wszystko to czego było nam trzeba żeby chwilę odetchnąć od wielkich metropolii. Wynajęliśmy pokój w małym domku na uboczu miasteczka Pantai Cenang. Nie przepadamy za typowo turystycznymi rozrywkami i zależało nam na cichej okolicy ale jednocześnie chcieliśmy mieć blisko do bankomatu, wypożyczalni samochodów i w miarę szerokie pole do podbojów kulinarnych. M. mówi, że podróżuje przecież po to żeby jeść, więc miejsca na totalnym odludziu odpadają. Zaraz po zakwaterowaniu w naszym łóżku złamała się noga, w toalecie popsuła się spłuczka, a następnego dnia o 5 rano obudził nas kogut. Langkawi, to nie Europa, jak piszą niektórzy :P.

Co nam się podobało?

1. Puste plaże! Nie jestem pewna czy to kwestia pory roku (przełom pory deszczowej i suchej), czy też może tego, że pojechaliśmy do Malezji już po pierwszych informacjach o koronawirusie. Jadąc na Langkawi, spodziewaliśmy się, że okolica Pantai Cenang będzie zatłoczona i wybierając się na plażę będziemy się kierować raczej poza miasteczko. Na miejscu czekała na nas miła niespodzianka. Faktycznie, na plaży Pantai Ceneng było więcej ludzi niż na innych plażach, które odwiedziliśmy, ale mimo wszystko nie było na niej tłoku, wręcz przeciwnie! Co więcej, wydaje mi się, że przeważającą część stanowili Malaje, którzy tu akurat przyjechali wypocząć z innych zakątków kraju. Faktycznie, na plaży stoi sporo budek lokalnych biur turystycznych, czy oferujących sporty wodne ale mimo wszystko byliśmy bardzo pozytywnie zaskoczeni. Pantai Cenang nie grzeszy urodą.

Odwiedziliśmy jeszcze kilka naprawdę pięknych plaż, na których spotkaliśmy jeszcze mniej ludzi.

2. Eksplorowanie wyspy na 4 kółkach. Na Langkawi nie ma komunikacji (co moim zdaniem jest sporym plusem, lubię takie nieucywilizowane miejsca). Jest za to sporo wypożyczalni, czy to samochodów czy skuterów, jest również grab. My zdecydowaliśmy się wypożyczyć na kilka dni samochód aby móc objechać wyspę wzdłuż i wszerz. Paliwo jest tanie jak barszcz, przez 3 dni nie udało nam się wyjeździć 40MYR za które zatankowaliśmy. Tym sposobem, jak już wyżej wspominałam odwiedziliśmy kilka pięknych plaż, wjechaliśmy na najwyższy szczyt wyspy na którym również byliśmy SAMI, mogliśmy zobaczyć jak wygląda życie zwykłych mieszkańców, czy trafić w tak niesamowitą miejscówkę jak buddyjska świątynia w skale!

Miejsce totalnie nieturystyczne, zaznaczone jedynie ikonką świątyni na mapie, 33 opinie w Google i zero informacji w przewodnikach czy lokalnych mapkach udostępnianych przez hotele.

3. Kilim Geoforest Park. Pierwszy geopark w południowo-wschodniej Malezji. Miejsce ze starożytnym dziedzictwem geologicznym, zapierającymi dech w piersiach widokami oraz dom dla wielu gatunków roślin i zwierząt.

Tym co najbardziej chcieliśmy zobaczyć był las namorzynowy. Aby go odwiedzić można wybrać się w kilku osobowy rejs z lokalnym przewodnikiem lub wyczarterować prywatną łódź. My zdecydowaliśmy się na opcję numer 1. Rejs obejmował przystanek na farmie ryb, oglądanie orłów, zwiedzanie jaskini nietoperzy, obiad w pływającej restauracji i transfer z oraz do hotelu. Całość kosztowała 90 MYR i jak nie lubimy wycieczek z przewodnikami, tak tą byliśmy zachwyceni.

W jaskini nietoperze zwisiały około 1m nad naszymi głowami i było ich mnóstwo, a piękne brązowe orły z których słynie Langkawi dawały pokaz szybując między płynącymi łodziami.

Cały obszar porastają wokoło piękne zielone namorzyny. Nasza łódź podpływała do brzegów, a przewodnik pokazywał nam ukryte między korzeniami węże, ślimaki i różne inne stworzenia które był w stanie wypatrzyć nawet z kilku metrów.

Po powrocie na plażę Tanjung Rhu, z której to odpływają wszystkie łodzie w kierunku geoparku zapoznaliśmy się z pewną bardzo oswojoną małpą, która to wskoczyła mi na plecy i dłubała na mojej głowie orzeszki przez dobre 40 min. Nie pomagały gałęzie, jedzenie, zrzucanie czy zaczepki innych ludzi. Uwolniły mnie dopiero panie, pracujące w tamtejszych knajpkach. Okazało się, że moja małpa odwiedza ich codziennie i wszyscy są z nią bardzo zaprzyjaźnieni. Aż smutno nam się zrobiło, kiedy musieliśmy się z nią rozstać.

4. Widoki rozpościerające się ze Skybridge.

Skybridge to dość komercyjne miejsce. M. oczywiście nie mógł odpuścić okazji znalezienia się na dużej wysokości. Na szczęście nie było tłumów. Wieści o koronawirusie chyba już wtedy wypłoszyły część trustów.
Skybridge jest zawieszony nad gęstą dżunglą między górami. Na szczyt wjeżdża się kolejką linową, co dostarcza całkiem niezłych wrażeń – zarówno estetycznych jak i ekstremalnych. Następne trzeba przejść kawałek pieszo wyznaczoną ścieżką na której towarzyszą głównie małpy. Sam most nie zrobił na nas wielkiego wrażenia, natomiast widoki zdecydowanie zapierają dech w piersiach. Panorama roztacza się na cały archipelag wysp jak i zarysowujące się gdzieś na horyzoncie lądy Tajlandii.

5. Wieczorny chillout na Pantai Cenang.
Wybieramy jeden z barów, siadamy wygodnie na piachu, zamawiamy sishę o smaku mango, siedzimy i gapimy się w gwiazdy. Wokół kolorowe poduchy, bambusowe parasole, płynąca z głośników muzyka reggae i drinki z palemką. Oto w co zamienia się wieczorami Pantai Cenang.
Nie było imprez, dudniącej muzyki ani pijanych ludzi. Był za to niesamowity klimat i wszechobecny chillout. Oj wiele bym dała, aby teleportować się tam na jeden taki wieczór!

Podobne w tej tematyce

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *