Penang. 12 h w George Town

Na Penang trafiliśmy w drodze do Cameron Highlands. Przypłynęliśmy promem prosto z wyspy Langkawi. Penang to wyspa leżąca nad morzem Andamańskim, na południu półwyspu Malajskiego. Nazywana niegdyś wyspą Księcia Walii, za sprawą Brytyjczyków którzy niegdyś działali na tych terenach. Naszym głównym celem była stolica wyspy czyli miasto George Town, nazywane obecnie perłą Orientu oraz całej Azji Południowo-wschodniej. Jego centrum historyczne od lat figuruje na liście światowego dziedzictwa UNESCO. W czasach XIX i XX wieku, na wyspę licznie przybywali chińscy imigranci. Tworzyli stowarzyszenia klanowe oraz stawiali swoje domy. Domy te pełniły bardzo ważną rolę społeczną, z biegiem czasu klany te zaczęły ze sobą konkurować a ich domy stawały się coraz bogatsze i pełne przepychu.

Już kiedy wysiedliśmy z promu i wyszliśmy na ulicę wiedziałam, że nie pożałuję tej wizyty. Ulice tętniły życiem, bardzo dużo się działo, a z oddali widać było kopuły kolorowych świątyń. Przed terminalem promowym kręciło się sporo policjantów, naganiacze zaczepiali ludzi wychodzących z budynku. Nie było szansy na złapanie taksówki w tym chaosie. Odeszliśmy kilka metrów dalej aby złapać Graba, który po raz kolejny ratował nam życie w Azji i udaliśmy się do hotelu.

Kolonialne hotele

W George Town znajduje się mnóstwo klimatycznych hoteli w starym, kolonialnym stylu. Zatrzymaliśmy się w The Sovereign Hotel. Jak tylko podjechaliśmy pod budynek wyskoczyłam z auta i zaczęłam cykać zdjęcia. Wewnątrz było tylko lepiej. Kolorowe posadzki w lobby z wyjściem na patio i drewniana skrzypiąca podłoga na piętrze tworzyły niesamowity klimat. Aż było mi przykro że zostaniemy tu tylko jedną noc.

Murale

Na zwiedzanie miasta zostało nam zaledwie popołudnie. Następnego dnia o świcie mieliśmy już autobus do Tanah Rata. Zostawiliśmy więc szybko plecaki w pokoju i ruszyliśmy zwiedzać George Town. Nie mieliśmy konkretnego planu. Wiedzieliśmy tylko że miasto słynie z ulicznych murali. Pierwsze z nich pojawiły się tutaj wraz z przybyciem Ernesta Zachrevica, artysty który urodził się na Litwie. Kiedy przybył do George Town postanowił za pomocą murali ukazać życie tubylców. Uzyskał pozwolenie do władz i zaczął tworzyć. Skorzystaliśmy z mapek dostępnych w recepcji i ruszyliśmy w poszukiwania. Oprócz murali namalowanych na ścianach budynków, znaleźliśmy również mnóstwo takich nowoczesnych, stworzonych z powyginanych drutów. Niektóre ukazują miejsca w których zostały namalowane, niektóre historie mieszkańców, inne niosą ze sobą jakieś konkretne przesłanie.

Najlepsza rzecz jaką można zrobić w George Town, to po prostu zgubić się w jego kolorowych uliczkach. Chłonąc zapach kadzidełek obwieszonych świetlnymi girlandami świątyń i robiąc zdjęcia kolorowym ukwieconym rikszom sunącym wąskimi uliczkami.

Chow Jetty

Wieczorem ruszyliśmy w stronę wybrzeża. Chcieliśmy zdążyć na złotą godzinę, żeby uchwycić dronem Słońce zachodzące nad miastem. Znaleźliśmy na mapie coś w rodzaju molo i udaliśmy się w jego kierunku. Na miejscu okazało się, że trafiliśmy na nabrzeże Chow Jetty, o którym czytałam przed wyjazdem i zapomniałam totalnie, że się tutaj znajduje. Jetty to drewniane domy zbudowane na palach nad wodą. Kiedyś rejon ten był znany jako nabrzeże klanowe chińskich imigrantów. Ruszyliśmy wąską kładką między domkami. Nad naszymi głowami wisiały kolorowe girlandy w kształcie balonów, po naszej prawej i lewej stronie znajdowały się wejścia do domów, do dziś tam mieszkających Chińczyków. Przed niektórymi stały korowe posągi krów. Na samym końcu kładki stała mała czerwona kapliczka do której mogliśmy zajrzeć jedynie przez okna, bo była zamknięta na klucz. Usiedliśmy na krańcu pomostu i obserwowaliśmy zachodzące słońce.

Little India

W drodze powrotnej postanowiliśmy udać się w stronę kolorowej dzielnicy Little India która wieczorem tętni życiem. Kolorowe neony, muzyka Bollywood i mieniące się kolorami błyskotki sprawiają, że można się poczuć jak w prawdziwych Indiach.

Jedzenie

Płynąc na Penang nastawialiśmy się również na pyszne jedzenie. Mix kultur który tu występuje powoduje że George Town uznawane jest również za stolicę kulinarną kraju.

Tutaj zjecie chińszczyznę, indyjskie, tajskie i malezyjskie. Spacerując uliczkami miasta można znaleźć najbardziej klimatyczne knajpki i kawiarenki w całej Malezji. W George Town trafiliśmy również na jadłodajnie typy hawkers center, które wcześniej spotkaliśmy w Singapurze. Są to duże pawilony, z licznymi stoiskami które oferują dania z całej Azji. Jest z czego wybierać.

George Town to miasto na którego temat znajdzie mnóstwo skrajnych opinii. To miasto które wciąga, podobnie jak Bangkok. Można je albo pokochać albo totalnie znienawidzić. My zdecydowanie trafiliśmy do tej pierwszej grupy. Do dziś czuję niedosyt.

Podobne w tej tematyce

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *